niedziela, 12 lutego 2017

O szukaniu szczęścia, które było blisko

Fantastyczna książka trafiła do nas kilka lat temu wprost ze Szczecina. „Na pamiątkę wspólnych wypraw po Puszczy Bukowej” – taką dedykację umieścił chrzestny najstarszej córki z rodziną. Można powiedzieć, że także ofiarowana córce książka cała jest wyprawą. Mowa o „Książce o Hani” Wandy Ottenbreit. Kto zacz? – zapyta pewnie wielu z Czytelników bloga. Spieszę z informacją. Wanda Ottenbreit była po pierwsze mamą 8 dzieci, a nadto kobietą nauki - matematykiem i astronomem. Urodzona we Lwowie w 1924, studia ukończyła w Krakowie. Ta dama o ścisłym umyśle była również autorką licznych opowiadań fantastycznych, a także wyjątkowej perełki, czyli wspomnianej „Książki o Hani”. 
 


Wydana w 1949 r. pozycja dla najmłodszych zaginęła i przez lata słuchu o niej nie było. Stosunkowo niedawno egzemplarz książki został odnaleziony w jednej z warszawskich bibliotek. Do nowego życia przywróciło ją wydawnictwo Akapit Press, a pięknymi ilustracjami i przedmową opatrzył nie kto inny, a sama Małgorzata Musierowicz.
Moje dziewczynki – wszystkie jak jeden mąż – zakochały się w tej swoistej książce drogi dla najmłodszych. Dokąd prowadzi ta książka, która jest wędrówką? „Dokądkolwiek. Gdzie oczy poniosą”. Po co? „Szukać szczęścia (to najczęściej pojawiające się w książeczce zdania). Urocze, prawda? I lekkie jak puch. Tak jak „Książka o Hani”.
W pierwszej części opowieści na wielką wyprawę rusza Hania i Duży Brat. Ich wędrówka, pełna fantastycznych przygód, symboli (czytelnych dla starszych dzieci), zabaw literackimi konwencjami, to swoisty moralitet o życiu, miłości, relacjach z ukochanymi ludźmi, które ocalają nasze człowieczeństwo. Dlaczego lubimy sięgać z dziećmi także po baśniową konwencję? (zaznaczam: nie w nadmiarze). Głos oddaję Tolkienowi, mistrzowi stylu: „Wolno nam zapomnieć o elektrycznej latarni, ponieważ jest ona elektryczna i nietrwała. Baśnie opowiadają przynajmniej o rzeczach bardziej trwałych i podstawowych”.





W „Książce o Hani” piękno prostych, a najcenniejszych więzi - miłość między rodzeństwem, miłość do mamusi, wyrażające się w naturalnych gestach, słowach i postawach urzeka. A rozdział, gdy Hania trafia na dwór królewny i sama zostaje królewną, to majstersztyk. To szczególny moment, który pokazuje dzieciom po mistrzowsku, że nie złoto, piękne stroje i tytuły stanowią o nas i naszym szczęściu. Wszystko to miała na królewskim dworze Hania, ale tylko tam dziewczynka zapomniała, że ma szukać szczęścia. Zapomniała o Mamusi i Dużym Bracie, a choć wszyscy robili to, co ona chciała, ona jedna nie mogła robić tego co, chce. To po prostu trzeba samemu przeczytać. 

A gdzie Hania i Duży Brat znaleźli szczęście? Pod drzewem. To tam siedział malutki, rozkoszny chłopczyk, do którego doprowadziło ich złote jabłko. Co prawda Duży Brat nie zrozumiał od razu, o co chodzi z tym szczęściem, ale Hania, mała kobieta, od razu go oświeciła, że właśnie to jest szczęście dla Mamusi. 


W drugiej części książki wędrują Hania i Mały Braciszek. Za złotym jabłkiem, ścieżkami dziecięcych fantazji, wyobrażeń i przygód. Jak cudowny to świat! W nim nie potrzeba tysięcy na koncie, by ruszyć w podróż do krajów Dzikich ludzi (wystarczy gumowy słoń!), gdzie wędruje się z kanapką w kieszeni, a cała radość płynie z tego, że wędruje się razem. A wszystkie skarby świata są nic nie warte, bo najważniejszy jest dom, w którym jesteśmy wszyscy – Hania, Mały i Duży Brat, i mama czekająca z obiadem. Skarb znaleziony.

Książka jest literacko przepyszna, napisana z perspektywy dziecka, które dostrzega maleńkie cuda tego świata, na które obojętnieją dorośli. Gdzie dobro jest dobrem, zło złem, proste potrzeby zaspokaja się w prosty sposób, a troska o jutro nie istnieje. Dzieci czują się w tym świecie jak u siebie.
Posługując się naturalnym językiem, prostą narracją bazującą na opisie i bezpośredniej obserwacji Ottenbreit buduje opowieść głęboką. Czyni to jakby mimo tych prostych środków. O to chyba chodzi w dobrej literaturze? A kończąc książkę możemy wraz z dziećmi zadziwić się, że wędrując przez fantastyczne krainy i dalekie strony, zaszliśmy naprawdę w głąb siebie. 
https://thelifeofa19yearoldauthor.files.wordpress.com/2014/04/img_448096337258338.jpeg

sobota, 14 stycznia 2017

Dla małych mężczyzn ( i nie tylko)

„Czao-Ra. Opowieść Północna” Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego. To tej książce poświęcony będzie dzisiejszy wpis. Może dlatego, że to taka trochę inna wersja „Mocnych ludzi”, dla nieco młodszych. A może dlatego, że lubię takie książkowe zabawy, odkrycia, gdy jedna książka, prowadzi nas do innej, jedna ścieżka rozwidla się w cudowny, niekończący się splot literackich dróg. Mąż czytał „Czao-Ra” siedmio- i czterolatce. Może były na tę lekturę za małe? Nie wiem, słuchały z wielkim zainteresowaniem, szczerze zaciekawione przygodami rodziny syberyjskich łowców opisanej przez nieocenionego Ferdynanda Ossendowskiego.

To książka pisana z perspektywy człowieka innej epoki. Krwi podczas opisów polowań leje się sporo, dlatego niektóre fragmenty pomijaliśmy. Na pewno potrzeba dzieciom podczas tej lektury mądrego rodzicielskiego komentarza . Z punktu widzenia dzisiejszej wrażliwości jest tu dużo okrucieństwa. Można powiedzieć, że bohaterowie wiodą życie ekstremalne, na pewno nie do naśladowania, raczej podziwiania. Szczególnie dla małych mężczyzn.

Dziki samotny łowca spędza kilka miesięcy na polowaniu w tundrze. W tym czasie jego żona z małym dzieckiem i dobytkiem (m.in. reniferami) pozostaje nad jeziorem w tajdze, sama odpowiadając za wyżywienie rodziny i jej bezpieczeństwo. Wszystko dzieje się za kołem podbiegunowym. Tu przez kilka miesięcy trwa polarna noc, oświetlana tylko księżycem, gwiazdami i tajemniczymi łunami polarnej zorzy. I jeszcze ogniem, który rozpala człowiek – jakby intruz, choć przekonujemy się, że doskonale zżyty z potężną przyrodą i rzucający jej skutecznie wyzwanie.



Tytułowa Czao-Ra to pies, jedyny towarzysz i nieodzowny pomocnik myśliwego Marosza. Oboje doskonale rozumieją się i dopełniają. Tu człowiek i zwierze grają w jednej drużynie. I nieraz ratują sobie życie. Suczka Czao-Ra budziła wielką sympatię małych Czytelniczek, chociaż jest częścią świata obcego, dzikiego i bardzo odległego.

Na myśliwego Marosza w każdej chwili czyha śmierć, siły natury potrafią ubiec najbardziej doświadczonego i rozumnego śmiałka próbującego je poskromić. Właśnie taki przypadek, gdy koniec był już bardzo blisko, opisuje Ossendowski. Ale nie tylko. Wiele się też naszemu myśliwemu udaje. Książkę czyta się z zapartym tchem. Nie wiem, dlaczego. Może Ossendowskiemu udało się przez nastój literacki oddać trudny do wyrażenia tak pociągający zew wolności, czyste piękno stworzenia, nie wiem, co jeszcze…

Łowca podczas swojej wędrówki żywi się tym, co upoluje. Zostawia ukryty na drzewach swój łup: cenne skóry zwierząt. Potem, już podczas polarnego dnia, zbiera je, następnie sprzedaje wędrownym kupcom. Są oni jedyną więzią myśliwego ze światem innych ludzi. Marosz nie jest pozbawiony związków z odległą cywilizacją – ma strzelbę, potrzebuje prochu i kul, soli, odzienia i jeszcze kilku drobiazgów. Pewnie miał kiedyś mieszkał w jakiejś osadzie, tam poznał żonę. Sztukę myśliwską przekazał mu zapewne jego ojciec, jak i on ją przekaże synowi - małemu Dugenowi.

Na koniec jeszcze jedno spostrzeżenie. Nawet gdy ta rodzina jest razem, mówią mało, tylko to, co konieczne. W ich życiu jest jednak i radość, i uśmiech. Jak oni to potrafią. Sama się zastanawiam. Książkę szczególnie polecam rodzicom chłopców.
A oto nasz domowy Wou-Gou, jeden z bohaterów "Czao-Ra"
I jeszcze jeden - zdjęcia robiły córki, musiałam umieścić oba, by nikt nie był poszkodowany


 Jeśli jesteśmy przy wątku zabaw dzieci żyjących dobrą książką, a nie telewizyjną papką, trudno mi nie zaprezentować jednej z ulubionych zabaw moich dziewczyn, pokłosia lektury „Potopu” i „Pana Wołodyjowskiego” przez najstarszą córkę (czytała w wakacje, jako 10, 5-latka).
Oto bohaterowie Trylogii stworzeni z …butelek po jogurtach. Na wakacyjnym wyjeździe akurat dużo tych buteleczek mieliśmy pod ręką, reszty dopełnia wyobraźnia. 



Nawet 4-latka rozpoznaje bez podpisów, która buteleczka to Krzysia, Oleńka, czy Hassling-Ketling of Elgin ( bo butelek jest znacznie więcej, 18" –podpowiada córka. „Szczęśliwa 18”- dodaje). W końcu i 4-latka uczestniczyła w niejednej scence i fabule z udziałem tych zamkniętych w buteleczkach bohaterów.

Ossendowski dla (prawie) 11-latki


Powracam na bloga – nie wiem, na jak długo – ale widzę, że wciąż sporo osób zagląda na bloga (szkoda, że nie pozostawiacie śladów Waszej obecności), a i ja mam chęć podzielić się trochę tym, co słychać w naszym czytelniczym życiu, zatem start. Na nowo.

A zaczynamy od małego cytatu:
„ Strzał padł jak grom z pogodnego nieba, nieoczekiwany, groźny, obcy i straszny w tym uroczysku otulonym i przytłoczonym martwą ciszą. A ten, kto spłoszył i stargał tę ciszę, bez szmeru wyszedł z gęstwiny niskich, pokrzywionych zarośli brzezin i począł się wspinać na śliskie, mchem i liszajem okryte zbocze pagórka. Niebieskie plamy czarnych jagód, a czerwone borówek biły w oczy tam, gdzie bujna, sztywna, już żółknąc poczynająca trawa i liście paproci tworzyły małe polanki, odkryte dla promieni słońca, jak gdyby przygasłe go już, nietryskającego płynnym złotem żaru”.

Mogłabym przepisywać dalej tę książkę. Opisy życia tajgi kreślone piórem Antoniego F. Ossendowskiego w „Mocnych ludziach” rozżarzają wyobraźnię i dotykają jakichś ukrytych na dnie naszych serc pragnień i marzeń o życiu prawdziwym, życiu w myśl jasnych, choć twardych reguł, w którym obok miejsca na trud, zmaganie się z żywiołem przyrody i wykuwania swojego losu mozolną pracą jest czas na smakowanie szczęścia, radości, wdzięczności za to, że znów udało się przetrwać kolejną zimę, ataki chorób etc. 

„Mocni ludzie” Ossendowskiego to mówiąc najkrócej historia jednego zesłania. Bohaterem jest por. Władysław Lis wywieziony wraz z żoną na Syberię za udział w powstaniu listopadowym. 
Podsunęłam tę książkę naszej najstarszej córce – 10, 5 roku. Pochłonęła w dwa wieczory. Z Marysią mamy już pewien problem, bo czyta wszystko w tempie ekspresowym, wykracza mocno ponad literackie propozycje dla dzieci w swoim wieku, a nam pomysły już się kończą, zatem coraz częściej dzielimy się z nią książkami, które właściwe są atrakcyjne także i dla nas.
Taką książką są właśnie „Mocni ludzie”. 



Kto zna Ossendowskiego, ten wie, że jego książki „czytają się same”. Ossendowski jakby bez wysiłku, z lekkością cechującą największe literackie talenty zarówno konstruuje fabułę, jak i opiera ją na językowej osnowie. Był fantastycznym obserwatorem, reporterski talent w każdym calu, a przy tym genialnie, w sposób naturalny i niewymuszony Ossendowski potrafił zamknąć postrzegany świat w słowie. 

Zatem mamy w „Mocnych ludziach” to wszystko, co porusza młodych czytelników –jest dynamiczna fabuła przybliżająca dzieje por. Lisa na Syberii, jego walkę o siebie i żonę, przyjaźnie z tubylcami; są cudowne opisy przyrody tajgi i wszystkich jej mieszkańców, jest wreszcie i unoszący się nad tym wszystkim sens tej książki: tryumf ducha (aż się prosi dodać polskiego) w skutym lodem świecie. Ten duch każe smutki odpędzać pracą i służbą innym, staje odważnie naprzeciw niegodziwości, bierze w obronę słabszych, gardzi kłamstwem, oszustwem, nie robi miejsca rozpaczy usiłującej wcisnąć się w życie zesłańców choćby szczelinami tęsknoty za tym, co utracone. W tym świecie za dobro, w swoim czasie nadchodzi nagroda, ale o tym poczytajcie już swoim dzieciom sami. 

Smutne, że budując świat literackich fascynacji naszych dzieci wciąż w przeważającej mierze sięgamy po książki sprzed kilkudziesięciu lat. Ale szufladki z narzekaniem na to, jak i o czym pisze się teraz dla dzieci, nie otwieram, bo pisałabym pewnie do rana.
Pozdrawiam wszystkich listopadowo i zachęcam do podzielenia się, co czytacie swoim dzieciom  w wieku 11+. Nieustannie szukamy inspiracji.

sobota, 17 października 2015

Na przekór "must have"

Bardzo zgrabna pozycję dla dzieci w wieku 6+ (lub nawet mniej) ukazała się nakładem wydawnictwa Bajka. W "Siedmiu wspaniałych” Roksana Jedrzejewska-Wróbel odwołując się do klasycznych bajek rozprawia się z różnymi współczesnymi absurdami wychowawczymi, dziecięcymi lękami, zabójczą presją trendów i rodzicielskimi kompleksami (nie zaliczyłabym jednak tej książki do grona tych opatrzonych przymiotnikiem „terapeutyczne”).

Autorka zaprasza dzieci w świat siedmiu opowiadań, z których każde kończy się konkretnym morałem, jednocześnie nie trącąc nudą, bo o autorka wie, co to humor, i potrafi wykreować atrakcyjny dla najmłodszych bajkowy świat. Dzieci wchodząc całymi sobą w historię (często z uśmiechem na twarzy) dotykają problemów, z którymi konfrontuje je codzienność.



Poznajemy zatem Roszpunkę, ale osadzoną we współczesnych realiach. Wymarzone dziecko rodziców, którzy jeszcze przed narodzeniem zapisują córkę do przedszkola o „wdzięcznej” nazwie „Celebrity”, gdzie dyrektorka (a może „dyrektora”) nadaje imię przyszłej podopiecznej jeszcze przed narodzeniem, bo w przedszkolu „dopasowują dzieci do imienia”. Jak kończy się historia małej „pretendentki do sławy”, przekonajcie się sami.

Hasło-wytrych do naszych konsumenckich kieszeni „must have” przyświeca trzem obrotnym świnkom z kolejnego opowiadania, które za cel swych marketingowych zabiegów obrały wilka. Gramofon po prostu „MUSI” on zamienić na zestaw do karaoke, „wysłużony kociołek na 62-częściowy zestaw garnków”, śpiwór na „puchową kołdrę antyalergiczną”, do tego „pralko-suszarka”, „toster z radiem”, „lodówka z telewizorem”, „suszarko-lokówko-prostownico-gofrownica” (ha, ha, tu dziewczyny śmiały się najbardziej), „pas wyszczuplający ogon” etc. Na koniec nasz wilk trafia na zamknięte, strzeżone osiedle, bo przecież z takim inwentarzem nie może mieszkać byle gdzie. I co? I tęskni (patrząc na błękitne niebo przez antywłamaniowe okno). Kończąc bajkę, mamy ochotę uciec z osiedla-twierdzy do lasu razem z wilkiem.


                                                        Inna odsłona klimatu rodem z "Folwarku zwierzęcego"
                                                                - nader obrotne świnki z działu marketingu i PR
 
Rodzicom córek zbyt często pytających lustereczka, „kto jest najpiękniejszy w świecie”? polecam losy Mirandy z „Najbardziej Doskonałego Królestwa Wszech czasów”. Czy bohaterka opowiadania „Nie dość blada królewna” zdecyduje się wypełniać „normy doskonałości” obowiązujące w królestwie, czy może zgodzi się na swoją niedoskonałość? Moje dziewczynki słuchały opowieści z zapartym tchem.

                                                                    Rynek doskonałości i jego ofiary

Lubię tę książkę za szlachetną prostotę trafiającą szczególnie do średniej córki, która, przynajmniej na tym etapie życia, nie jest zwolenniczką zbyt wyszukanych środków stylistycznych. Ceni dosłowność i zdrowy realizm. Jędrzejewska-Wróbel operuje konkretem z klasą i błyskotliwie, prowadząc jednocześnie dzieci prostą drogą do dydaktycznego celu (choć są w zbiorze i słabsze opowiadania).

Książka kilka lat temu była nominowana do Nagrody im. Kornela Makuszyńskiego. I tak jak w książkach Mistrza, tak i tu morał wielu opowiadań o szukaniu szczęścia zamyka się w jednym słowie: MIŁOŚĆ. 
Czy to nie najlepsza rekomendacja?