sobota, 17 października 2015

Na przekór "must have"

Bardzo zgrabna pozycję dla dzieci w wieku 6+ (lub nawet mniej) ukazała się nakładem wydawnictwa Bajka. W "Siedmiu wspaniałych” Roksana Jedrzejewska-Wróbel odwołując się do klasycznych bajek rozprawia się z różnymi współczesnymi absurdami wychowawczymi, dziecięcymi lękami, zabójczą presją trendów i rodzicielskimi kompleksami (nie zaliczyłabym jednak tej książki do grona tych opatrzonych przymiotnikiem „terapeutyczne”).

Autorka zaprasza dzieci w świat siedmiu opowiadań, z których każde kończy się konkretnym morałem, jednocześnie nie trącąc nudą, bo o autorka wie, co to humor, i potrafi wykreować atrakcyjny dla najmłodszych bajkowy świat. Dzieci wchodząc całymi sobą w historię (często z uśmiechem na twarzy) dotykają problemów, z którymi konfrontuje je codzienność.



Poznajemy zatem Roszpunkę, ale osadzoną we współczesnych realiach. Wymarzone dziecko rodziców, którzy jeszcze przed narodzeniem zapisują córkę do przedszkola o „wdzięcznej” nazwie „Celebrity”, gdzie dyrektorka (a może „dyrektora”) nadaje imię przyszłej podopiecznej jeszcze przed narodzeniem, bo w przedszkolu „dopasowują dzieci do imienia”. Jak kończy się historia małej „pretendentki do sławy”, przekonajcie się sami.

Hasło-wytrych do naszych konsumenckich kieszeni „must have” przyświeca trzem obrotnym świnkom z kolejnego opowiadania, które za cel swych marketingowych zabiegów obrały wilka. Gramofon po prostu „MUSI” on zamienić na zestaw do karaoke, „wysłużony kociołek na 62-częściowy zestaw garnków”, śpiwór na „puchową kołdrę antyalergiczną”, do tego „pralko-suszarka”, „toster z radiem”, „lodówka z telewizorem”, „suszarko-lokówko-prostownico-gofrownica” (ha, ha, tu dziewczyny śmiały się najbardziej), „pas wyszczuplający ogon” etc. Na koniec nasz wilk trafia na zamknięte, strzeżone osiedle, bo przecież z takim inwentarzem nie może mieszkać byle gdzie. I co? I tęskni (patrząc na błękitne niebo przez antywłamaniowe okno). Kończąc bajkę, mamy ochotę uciec z osiedla-twierdzy do lasu razem z wilkiem.


                                                        Inna odsłona klimatu rodem z "Folwarku zwierzęcego"
                                                                - nader obrotne świnki z działu marketingu i PR
 
Rodzicom córek zbyt często pytających lustereczka, „kto jest najpiękniejszy w świecie”? polecam losy Mirandy z „Najbardziej Doskonałego Królestwa Wszech czasów”. Czy bohaterka opowiadania „Nie dość blada królewna” zdecyduje się wypełniać „normy doskonałości” obowiązujące w królestwie, czy może zgodzi się na swoją niedoskonałość? Moje dziewczynki słuchały opowieści z zapartym tchem.

                                                                    Rynek doskonałości i jego ofiary

Lubię tę książkę za szlachetną prostotę trafiającą szczególnie do średniej córki, która, przynajmniej na tym etapie życia, nie jest zwolenniczką zbyt wyszukanych środków stylistycznych. Ceni dosłowność i zdrowy realizm. Jędrzejewska-Wróbel operuje konkretem z klasą i błyskotliwie, prowadząc jednocześnie dzieci prostą drogą do dydaktycznego celu (choć są w zbiorze i słabsze opowiadania).

Książka kilka lat temu była nominowana do Nagrody im. Kornela Makuszyńskiego. I tak jak w książkach Mistrza, tak i tu morał wielu opowiadań o szukaniu szczęścia zamyka się w jednym słowie: MIŁOŚĆ. 
Czy to nie najlepsza rekomendacja? 

niedziela, 11 października 2015

Palcem po mapie

Dziś wpis trochę nietypowy. Chciałam napisać o książkach Alfreda Szklarskiego, nowej fascynacji naszej dziewięciolatki. Ale to właściwie książki bardzo znane, chyba wszyscy rodzice zainteresowani wszechstronnym rozwojem swoich dzieci prędzej czy później podsuną im którąś z książek o Tomku Wilmowskim. Trudno więc mówić o jakimś odkryciu.

Marysia pochłonęła w ciągu kilku miesięcy wszystkie dziewięć tomów „Tomka” i jeszcze trylogię „Złoto Gór Czarnych”. Nie wiem, czy była w stanie przy takim tempie czegoś się nauczyć o tych wszystkich odległych krainach, jakie Szklarski uczynił tłem swoich powieści. Myślę, że jednak jej horyzonty z każdą kolejną książką się poszerzają. Dowiedziała się, że życie ludzi może być zupełnie inne. Że to inne nie musi wcale oznaczać lepszego, jak przekonują nas obecnie entuzjaści społeczeństwa wielokulturowego. Przeciwnie, Szklarski pokazuje inne kultury i cywilizacje w sposób dość obiektywny, choć na pewno nie pełny. Życie Indian, Aborygenów, Arabów, Hindusów, czy czarnych ludów Afryki jest odmienne i może zadziwiać, inspirować, może czasem nas Europejczyków zawstydzać, ale nie koniecznie od razu wzbudzać kompleksy i poczucie winy, jak zaczęły pół wieku później nakazywać schematy politycznej poprawności.



Szklarski potrafi przy tym trzymać w napięciu i wciągać do świata egzotycznych przygód. Przekonuje się o tym kolejne pokolenie młodych czytelników i nasze dzieci są wśród nich. Tak chyba po prostu powinno być.

Dlatego po tej wzmiance o Szklarskim dziś rekomenduję coś całkiem innego, pozycję w ogóle niebeletrystyczną, ale to właśnie za nią wzięła się ostatnio Marysia.


Atlas „Family Reference Atlas of the World” wydany przez „National Geographic” mąż przywiózł z USA kilka lat temu i czas ten przeleżał na półce. Dzisiaj najczęściej map szuka się internecie, więc rzadko chciało się wyciągać pięciokilogramowe tomisko. 

I ostatnio zainteresowała się nim Marysia. Nas to cieszy, przede wszystkim dlatego, że przy tym uczy się angielskiego. Amerykański atlas ma swoje mankamenty, bo oczywiście na świat patrzy z punktu widzenia USA i najdokładniej pokazuje kontynent amerykański, poza tym np. temperatury podaje w stopniach Fahrenheita. Ale może to jednak zaleta, bo Marysia ma się o co pytać i czym się dziwić. Atlas ma wielkie walory edukacyjne, bo zawiera nie tylko mapy fizyczne i polityczne, ale także szereg zdjęć, infografik, schematów, wykresów na temat rozmaitych zagadnień geografii fizycznej i gospodarczej z elementami biologii, geologii, astronomii i jeszcze innych. Taki dobry atlas, przy pomocy którego można odbyć fascynującą podróż „palcem po mapie” albo poszukać złota w Afryce, może zastąpić niejedną prawdziwą wyprawę.

Przy okazji uświadamiam sobie jak wiele tracą dzieci, gdy szkolne lekcje przedmiotów przyrodniczych są tak nudne, że nikogo niczym nie fascynują i nie zapalają poznawczego entuzjazmu. Niewiele potrzeba, by obudzić odkrywczą pasję, co, mamy nadzieję, już się dzieje wśród naszych dzieci.

PS. Miło, że wydawnictwo Akapit Press zwróciło uwagę na recenzjęSrebrnego Dzwoneczka”. Mam w planach opis jeszcze jednej, pięknej, a mało znanej książki opublikowanej przez to wydawnictwo.