Zgodnie z zapowiedzią dziś o
kolejnych książkach, które możemy czytać z cztero - i pięciolatkami. Na początek lektura lekka jak puch lub
nawet lżejsza. Kaprys. Z zamiłowania do inteligentnej językowej
zabawy i dobrego poczucia humoru. Stworzona pół wieku temu dla
„Świerszczyka” „Panna Kreseczka” duetu Wanda Chotomska i
Bohdan Butenko (bez tych ilustracji książki by nie było) w naszym
domu bawi dzieci od czwartego do 9 roku życia (chwilowo starszych
nie mamy). Po co czytać książkę o przygodach narysowanych na
płocie kilku kreseczek, które złożyły się w prosty kształt
dziewczynki? I co trzeba mieć w głowie, by pisać takie historie?
Bo podróż przez świat panny Kreseczki jest przebogata w
wydarzenia, pełna tarapatów, zwrotów akcji i niepozbawiona
błyskotliwych obserwacji. Kreseczka w roli narratora postrzega
otoczenie naiwnie i jednocześnie bezbłędnie precyzyjnie. To koniec
końców mała dziewczynka.
Odnajdzie się w klimacie książki ten, kto lubi „Koziołka Matołka”. Choć perypetie Kreseczki są
nieco mniej fantastyczne, Chotomska podobnie jak Makuszyński porywa
dzieci w zawrotny wir wydarzeń, miejsc, ludzkich typów, zdarzeń
zwyczajnych i tych cudownych, uczy dostrzegać absurdy i humor w
codzienności. Sięgamy po tę książkę (tak samo jak po „Koziołka Matołka”) dla czystej przyjemności obcowania ze świetną literacką kreacją i fantastycznym warsztatem
językowym. Żeby pokazać dzieciom, że są także takie książki, a zabawy z formą nie muszą być
obrazoburcze, ziejące nihilistyczną pustką, niesmaczne czy po
prostu głupie. A takie niestety królują dziś na półkach
księgarń. Kreseczka bawi i uczy z właściwą twórcom klasą. A poza kwestią pociągającej
estetyki czasem lubimy powyobrażać sobie to, co prawie
niewyobrażalne. „Panna Kreseczka” daje pole do popisu.
Porusza za to inna pozycja, do
której dziś zachęcam rodziców pięcioletnich dziewczynek.
Ucieszyłam się, gdy znajomi pożyczyli nam opowieść o Jagódce i
starej, używanej lalce o wdzięcznym imieniu Tekla. Zrobię wiele,
by moje Córki nie zasiliły szeregów wielbicielek lalek Barbie i
ich innych budzących dysgust koleżanek o przenajdziwniejszych
imionach. „Tekla” Krystyny Śmigielskiej okazała się moim
wielkim sojusznikiem. To opowieść prosta, żeby nie rzec
schematyczna. Rozkapryszona dziewczynka otrzymuje ku wielkiej
rozpaczy starą lalkę zamiast wymarzonej Barbie. Tekla okazuje się
jednak niezwykła. Daje Jagodzie prawdziwą lekcję pokory i
przyjaźni, a kiedy serce małej złośnicy uległo przemianie,
powraca na sklepową półkę, by trafić do kolejnego dziecka, które
jej potrzebuje. Śmigielska pisze także dla dorosłych, ale jakoś
nie czuję się zachęcona sięgać po jej powieści. Znam tylko
„Teklę”, która skradła serca moich Dziewczyn (choć stylistycznie książka mogłaby być lepsza, wolę mówić o pięknych, a nie "magicznych" słowach:proszę,dziękuję etc., ten "magiczny" anturaż na własny użytek redukuję). Może dlatego,
że prostych historii już coraz mniej w silących się na
awangardowe książkach dla dzieci. Przy czym czytaliśmy tylko
pierwszą część. To zamknięta całość, obawiałam się sięgać po kontynuację.
Ciężko nazwać dydaktyzm
„Tekli” delikatnym, ale dzieciom to nie przeszkadza. Bo Autor
mówi im o czymś. Nie rozmawia ze sobą (co częste w literackich
nowościach dla najmłodszych), nie pisze o niczym piętrząc słowa
dla samego piętrzenia (równie popularne), ale opowiada o pięknym
życiu, które czeka na maluchów za zakrętem, gdy zrobią miejsce
dobru. Małe serduszka sekundują „przyjaźni” Jagódki i Tekli,
przemianie, jaka dokonuje się w dziewczynce, i czują, że nie można
inaczej. Proste, prostsze, najprostsze. Ale w dzisiejszych czasach
często to przy tym, co najprostsze, w całej tej pstrokaciźnie (także literackiej) dla maluchów krzyczymy: Eureka! A „Teklę”
niezmiennie polecam, szczególnie na froncie walki z blond kukłami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz