poniedziałek, 16 marca 2015

Świat poza Franklinem

On istnieje. To pocieszająca wiadomość dla tych wszystkich rodziców, którym czasem wydaje się, że dziecko już zawsze będzie sięgać wyłącznie po przygody ulubionego zielonego żółwia z bogato ilustrowanej serii. Dla nas pomocą w przejściu od książek operujących jedynie bezpośredniością w opisie świata, prostą narracją bazującą na dialogowanej formie do pozycji ambitniej budujących świat wyobrażony był „Pan Kuleczka” Wojciecha Widłaka. To już prawdziwe wprawki z poetyki, chwytania metafor, różnych poziomów opowieści, charakterystyki typów osobowościowych, a wszystko ujęte w piękną formę przemawiającą do dziecięcych serc. Dzięki wyjątkowej świeżości spojrzenia pana Wojtka, zwyczajne (żeby nie rzec przezwyczajne) życie pana Kuleczki, psa Pypcia, kaczki Katastrofy i muchy Bzyk-Bzyk otwiera maluchy na prawdziwą, acz skrojoną na ich umysł metafizykę. Porusza te głębsze struny ich wrażliwości i przeżywania świata.
 


Moje około trzy i pół letnie dzieci słuchały tych opowiastek z otwartymi buziami, zadawały pytania i dzieliły się spostrzeżeniami, do których nigdy nie zainspirowałby ich skądinąd sympatyczny zielony żółw.

Ma „Pan Kuleczka” coś z finezyjnej poetyki „Kubusia Puchatka” (mam na myśli tylko powieść A. A. Milne, a nie disneyowskie bajki), mówienia o dobru, pięknie, przyjaźni i miłości przez pryzmat ulotnych codziennych zdarzeń, drobiazgów, cieknących kranów i bulgoczących na gazie zup („To co to za świat, na którym nie ma naszego domu?!” - to Katastrofa o globusie). My to kochamy! Książka to prawdziwa bomba ciepła oraz pogody ducha. W stworzonym wyobraźnią autora domu wszystko ma swoje miejsce i do siebie pasuje (co stwierdza pan Kuleczka nad układanką). I aż czuć między wierszami, że nad tym światem czuwa dobry Bóg. Co ważne dla maluchów, seria książek Wojciecha Widłaka jest świetnie i bogato ilustrowana.


Jest jeszcze coś, co urzeka mnie w „Panu Kuleczce”. Autor traktuje małego czytelnika poważnie i z szacunkiem, z głęboką wiarą, że są kanały przez które możemy docierać do dzieci z tym, co jedynie ważne i prawdziwe: z miłością, przebaczeniem, życiem dla innych. Niewielu współczesnych twórców do tego dorasta.


Inną pozycją, po którą sięgaliśmy z około czterolatkami, właśnie z tym zamiarem przechodzenia do książek ambitniejszych (chyba nawet tuż po lekturze „Pana Kuleczki”) był „Dziadek i Niedźwiadek” Łukasza Wierzbickiego. Książka podobnie jak "Pan Kuleczka" dość popularna, ale warto ją polecać, bo nadal spotykam rodziców, którzy jej nie znają. W tym przypadku chcieliśmy otwierać dzieci przede wszystkim na treści wykraczające poza codzienną krzątaninę. Wojna, Ojczyzna, służba wojskowa, fronty, bitwy, wielka polityka w tle. Nawet jeśli są widziane przez pryzmat wojennych losów niedźwiadka Wojtka z armii generała Andersa, to nadal są to Sprawy przez duże „S”. Wielki świat dzięki sympatycznemu misiowi przybliża się do dzieci. Zachęca by choć trochę się nim zainteresować. Pokonać palcem po mapie wojenny szlak 22. Kompanii Transportowej, w której „służył” Wojtek. Pomknąć przez pustkowia Persji, przepłynąć morze Śródziemne, by stoczyć bój życia pod Monte Cassino.
Dla poznania przez dzieci tych dwóch słów: Monte Cassino, warto sięgnąć po tę książkę.



Cóż można jeszcze dodać? Wierzbicki pisze ze swobodą, przyzwoicie, choć niewyszukanie. Lektura wciąga, bohaterowie chwytają dzieci za serca i zachęcają do zgłębiania kart naszej historii. To dla nas w tym przypadku najważniejsze.


Czytelnicy bloga proszą o więcej recenzji książek dla 4 i 5–latków, zatem kolejne wpisy właśnie o lekturach dla dzieci w tym wieku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz