sobota, 14 marca 2015

Kownacka na dziko

Spytałam najstarszą córkę, dlaczego podobała jej się „Szkoła nad obłokami” Marii Kownackiej, książka, której poświęcam dzisiejszy wpis. Spodziewałam się różnych odpowiedzi, ale dziecko jak zwykle mnie zaskoczyło. „Bo jest taka dzika” - odparowała Marysia. Pytanie: „Co przez to rozumiesz?” zabrzmiało cokolwiek dziwnie po tej deklaracji o dzikości, ale dopytałam. „Te dzieci miały super, bo mieszkały wysoko w górach, nie miały prądu i goniły je wilki” - mniej więcej taką odpowiedź usłyszałam. Cóż, nie ukrywam, że cieszy moje matczyne serce, że opisane przez Kownacką surowe górskie życie wydało się jej tak intrygujące i kuszące. Chyba także po to sięgamy po książki. By znaleźć się w światach odległych, o których po cichu marzymy i do których tęsknimy. Z drugiej strony w przypadku dzieci, książki rozbudzają ich marzenia, tęsknoty i pragnienia. Myślę, że spokojnie możemy powiedzieć: pokaż mi co czyta twoje dziecko, a powiem ci, o czym marzy.

Twarde jak pnie beskidzkich jodeł jest życie dzieci ze „Szkoły nad obłokami”, a ich marzenia czyste jak niebo nad doliną Popradu: dojść w kurniawę do szkoły, wrócić szczęśliwie do domu, zostać kowalem, zbudować nowy dom, bo stary się chyli.
Dwudziestoletni Franek, najstarszy z książkowego rodzeństwa, osieroconego w jeden rok przez oboje rodziców, pracuje w lesie. Czternastolatek Ludwik, zwany „mamą Ludwik”, opiekuje się młodszym bratem i siostrą – Jaśkiem i Zosią. Wie, że matka na „cieciaków” ich chować nie chciała, cackania się z małymi więc nie ma.

Kownacka z pietyzmem oddaje piękno i kulturę góralskiego życia. Tu życie i śmierć chodzą pod pachę, trudy hartują ludzi mocnych, a od pokoleń snute przez gazdów opowieści o tym, co w górach się działo i widziało, dodają podkarpackiemu światu aury wyjątkowości.
Językowo książka jest przepyszna. Dziś tak dla najmłodszych już się nie pisze, wielowarstwowo, z zarysem konturów społecznego kontekstu i cudownymi opisami beskidzkiego krajobrazu. Do książki dołączony jest słowniczek gwary i trudniejszych wyrazów obcych dolanom (ludziom z nizin). Nasze wydanie ilustrował Jan Marcin Szancer, szczególnie ujmujący oddaniem scen we wnętrzach góralskich chat. Książka nadaje się do samodzielnego czytania najwcześniej dla 8-9-latków. Młodszym musimy czytać sami.

„Szkoła nad obłokami” działała naprawdę na polanie Niemcowej. Od 1938 do 1961 roku (z przerwą w czasie wojny) uczyło się w niej maksymalnie nawet dwadzieścioro kilkoro okolicznych dzieci, za salę lekcyjną służyła „ciasna izdebka” przylegająca do gospodarstwa Nosalów. Tak jak w książce z dobrodziejstw placówki korzystali i młodzi, i starzy, przysłuchując się lekcjom, gawędząc wieczorami z nauczycielem czy wypożyczając przynoszone przez niego książki. Z budynku szkoły pozostały ponoć jedynie ruiny piwnic, w pobliżu których Towarzystwo Przyjaciół Piwnicznej ufundowało pamiątkową tablicę z nazwiskami pracujących tam nauczycieli.

Co może urzekać dzisiejsze dzieci w „Szkole nad obłokami”? Realia, cóż, dość odległe. Do tego gwara. Ale jak nie polubić chłopaków i dziewczyn, którzy wieczorami rozprawiają o tym, jak wyginać narty, robić szybowce i teatr kukiełek? No i oczywiście o napadach wilków. Bo tam, w górach, świat dzieci nie był obszarem wyizolowanym od świata dorosłych. Nikt za dzieci nart nie wygnie, a i o wilkach myśleć muszą. Może właśnie to pociąga w książce Kownackiej moje dzieci? Życie niosące wyzwania, trudy, ale i przygody. Dzieciństwo toczące się nie tylko w szkolnych murach (i na zajęciach dodatkowych), ale i na leśnym trakcie, w domowym obejściu, u sąsiadów.
 Kończymy lekturę „Szkoły nad obłokami”. Zasypiamy z góralskimi dziećmi i śpimy tak jak oni twardo, po dniu pełnym wrażeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz